Lata temu chodziłem do gimnazjum w małej wiosce zabitej dechami. W ostatniej klasie zatrudniono nowego nauczyciela religii, proboszcza z pobliskiej parafii.
Od pierwszego dnia zachowywał się źle w stosunku do personelu, uczniów i nauczycieli. Nie mogłem go znieść, ale stwierdziłem, że z idiotą nie ma co się kłócić. Na pewnej lekcji religii zaczął wyzywać moją koleżankę od dziwek, k... itp. kazał jej wyjść, niby za nieodpowiedni strój (miała na sobie normalną koszulkę i getry). Miarka przebrała się kiedy usłyszałem jak moja ciocia, sprzątaczka opowiada mamie o wyzwiskach i wyśmiewaniach przez duchownego, kiedy klasa z księdzem na czele przechodziła obok niej powiedział: ''Uczcie się i chodźcie na lekcje, bo skończycie jak ona, z miotłą w ręce i pustą głową.'' Kiedy to usłyszałem stwierdziłem, ''czas na zemstę''.
Następnego dnia powiedziałem mamie o nocowaniu u kumpla, w szkole opowiedziałem mu mój sprytny i okrutny plan. W ciągu dnia jedliśmy dość ciężkie potrawy, kupiliśmy jajka, papier i bitą śmietanę. O trzeciej w nocy gdy latarnie zgasły, a nasze jelita domagały się opróżnienia, zabraliśmy latarkę i nasze zakupy - poszliśmy na parafię. Światła były pogaszone, a auto proboszcza stało przed domem. Mój kolega załatwił się na masce, a ja na wycieraczce, wytarliśmy tyłki i zostawiliśmy zużyty papier. Na końcu opryskaliśmy okna, drzwi, barierki, niskie parapety bitą śmietaną i obrzuciliśmy dom jajkami, zostawiłem też list za wycieraczką samochodową (jeśli się nie uspokoi, to będzie miał jeszcze gorzej). Po skończonej pracy mocno się wystraszyliśmy, w oknie zapaliło się światło, nigdy wcześniej tak nie uciekałem.
Uprzedzając pytania, nikt nas nie złapał, a ksiądz zaczął być miły. Jednak po miesiącu zmienił parafię.
Jestem z moim mężem od 7 lat, mamy córkę. Poznając go i będąc z nim tyle czasu, zaczęłam wierzyć w istnienie złych uroków i to, że całe zło świata może się skupić na wybranych osobach. Przeszedł przez patologię w rodzinie, dom dziecka, po wyjściu nie dostał mieszkania, doszły chwilówki i problemy finansowe ciągnące się aż po dziś dzień, miał sporo problemów w znalezieniu wypłacalnej pracy u uczciwego pracodawcy, wszystkie samochody, których się dotknął, zaraz się psuły. Obecnie prowadzi firmę, która dobrze prosperowała, do czasu aż któryś z jego klientów zapłacił mu pieniędzmi pochodzącymi z przestępstwa. W tej sytuacji zablokowano mu konto, dostęp do wszystkich pieniędzy, zero dokumentów, numeru sprawy, informacji, nic. Już prawie 5 miesięcy. I tak bujamy się z kredytami wziętymi, by jakoś żyć, bo moja pensja nie wystarcza. Kłótnie narastają, tak samo jak kary za nieopłacone faktury. Widocznie w tym państwie jeden człowiek może zniszczyć drugiemu wszystko, na co tak ciężko pracował, a urzędy jeszcze w tym pomagają. Dzisiaj doszła blokada numerów telefonów. Od 5 miesięcy żyjemy w skrajnym stresie i nie zapowiada się na poprawę.
Jak już pisałam, przy nim zaczęłam wierzyć w istnienie klątw. To co nie zdarza się nikomu innemu, zdarzy się jemu.
Historia o tym, żeby uważać przy wyborze pracy.
Szukam pracy, poprzednia firma zrobiła dużą redukcje etatów. Znalazłem coś w moim zawodzie. Rozmowa kwalifikacyjna przebiegła super – praca od razu, zarobki na poziomie 4500 na rękę, miałem ogarnąć badania i zacząć pracę w poniedziałek, czyli miałem prawie tydzień. Na drugi dzień ogarnąłem badania, podpisałem wszystkie dokumenty. Powiedziano mi, że umowę dostanę w poniedziałek, bo człowiek od umów jest do poniedziałku na urlopie. I tu był mój błąd – pojechałem do pracy bez umowy. Umowę dostałem na koniec dnia. Nagle na umowie było 3000 brutto, czyli prawie 500 zł poniżej minimalnej krajowej. Serio. Za pracę na pełen etat chcieli mi wcisnąć umowę poniżej minimalnej krajowej. Jak się spytałem, jak mam przeżyć za to, gdy np. zachoruję, dostałem odpowiedź „Radzę nie chorować”...
Umowę podarłem i wyszedłem z tej firmy. Na odchodne usłyszałem, że nigdzie nie dostanę takich pieniędzy. Mieli rację, nikt nie zaoferuje chyba kwoty niżej minimalnej krajowej na oficjalnej umowie.
Nie ma to jak wstać rano, po drodze do sklepu wdepnąć w kałużę w nowych białych butach, przejechać pół sklepu na tyłku po mokrej podłodze i podczas „jazdy” przewrócić staruszkę... Myślę, czy zapaść się pod ziemię.
Jadę do pracy autobusem, jak zwykle pełno ludzi, ale przede mną usiadła para, koło trzydziestki. Rozmowa im się kleiła bardzo... przyszłościowo. Wyłączyłem muzykę w słuchawkach i słyszę: „Niedługo będziesz mógł się już do mnie wprowadzić... O ku*wa, zapomniałam, że mam męża!”.
Parsknąłem wtedy takim śmiechem, że owa para wstała od razu i chyba z tego powodu wysiadła na następnym przystanku.
Pozdrawiam wszystkich zdradzonych.
Moja ciotka odkąd pamiętam zawsze była symulantką. Nawet nie hipochondryczką. Zwykłą, cwaną symulantką. Sprytna bestia robiła wszystko, by siedzieć w domu na tyłku, podczas gdy jej mąż urabiał sobie ręce po łokcie, żeby do garnka było co włożyć.
Nie przepracowała w swoim życiu chyba nawet pięciu minut. Wuj wracał z pracy i sprzątał, prał, gotował, prasował, jeszcze jedzenie do łóżka podawał... A ona leżała i pachniała.
Kilka dni temu ciotka zemdlała. Upadła i rozcięła sobie głowę o kant szafki. To już nie wyglądało na symulację, choć „omdleń” miała w życiu setki. Wystarczyło krzywo na nią spojrzeć.
Wuj wezwał pogotowie. W szpitalu badanie i diagnoza: nieoperacyjny guz mózgu...
Ciotce zostało kilka miesięcy.
Skarżyła się wcześniej... Na bóle, zawroty, że niewyraźnie widzi... Wuj przez dwadzieścia lat małżeństwa słyszał to tysiące razy. Zbagatelizował problem, czemu kompletnie się nie dziwię. Zdumiewa mnie natomiast inna rzecz... Ciotka okazała się być tak leniwa, że nie była w stanie sama pójść do lekarza, kiedy zaczęła się źle czuć. Zamiast tego truła wujowi i truła, żeby ją do przychodni zabrał, a on ze swoją anielską cierpliwością odpowiadał niezmiennie: „Zosiu, nie pie**ol...”.
Jako mała dziewczynka w kościele dokładnie obserwowałam wszystkich dorosłych, a kiedy na dłużej spotkałam wzrok jakiegoś pana czy pani, byłam pewna, że ten „rozpoznał” we mnie swoją dawno porwaną córkę i że po mszy na pewno się po mnie zgłosi.
Na co dzień jestem zwykłym studentem czwartego roku medycyny w Lublinie, moją pasją jest historia, a poglądy mam raczej konserwatywne. Moim sekretem jest to, że podziwiam nazizm i całą historię III Rzeszy. Uwielbiam o tym czytać i uważam, że ich ideologia była najbliższa ideału. Oczywiście wiem o zbrodniach i tego nie pochwalam, ale sam fakt wyjątkowego kraju i całej hierarchii wśród partii nazistowskiej mi imponuje. Nikomu o tym nie mogę powiedzieć, bo domyślam się reakcji, ale w głębi duszy czuję, że chciałbym, żeby III Rzesza wróciła.
Na pierwszy rzut oka jestem normalnym chłopakiem. I tylko na pierwszy rzut oka. W dzieciństwie przeżyłem taką traumę, że mój mózg by sobie z nią poradzić stworzył alter ego, Wojciecha – tak go nazwałem (nie będę pisał, co przeszedłem, bo nie ma to większego znaczenia, liczy się postać Wojciecha). Każdy kto wie jak działa alter ego (nie mylić z osobowością mnogą), ten wie, że jest ono dość specyficzne. Ja jestem z natury romantykiem, uległym i unikającym konfliktów. Wojciech jest zupełnie inny, ma gdzieś ludzi, atakuje, gdy tylko poczuje się sprowokowany. Jest zły i wredny. Do tego stopnia, że gdy przejmuje kontrolę, potrafi podać na przekąskę sałatkę z porem, wiedząc, że ktoś jest uczulony na pory (impreza sylwestrowa).
Chodziłem na terapię, wiem, że mam alter ego, ale je uwielbiam. Kocham Wojciecha, bo jest częścią mnie. Mój umysł stworzył go, aby przeżyć trudne chwile. Żyjemy tak razem od prawie 20 lat. Zawsze gdy chcę się poddać, odejśćć, gdy nie widzę nadziei, on przejmuje kontrolę i „naprawia moje życie”. Sęk w tym, że bywa niebezpieczny.
Kilka razy pobił kogoś, kilka razy próbował otruć, kilka razy nawet wypchnąć przez okno. Zarówno terapeuta, jak i psychiatra nauczyli mnie, jak zakończyć wspólną egzystencję, ale anonimowe jest to, że ja tego nie chcę! Kocham Wojciecha, bo jest lepszą wersją mnie – bez traumy, jest silny i gdy tracę kontrolę nad swoim życiem i psychiką, to on ją odzyskuje. Potrafi znaleźć pracę ot tak, gdy ja szukam miesiącami, jest przebojowy i niebezpieczny. Potrafi poderwać każdego, gdy ja jestem wycofany i nieśmiały. Dobrze mi z nim, ale boję się, że któregoś dnia przejmie kontrolę nad naszym życiem całkowicie... i zniknę.
Mój pradziadek śmieszek, leżąc na łożu śmierci w otoczeniu rodziny i przyjaciół, wziął ostatni oddech i wyszeptał: „Gdybym tylko pamiętał, gdzie w ogródku zakopałem te brylantowe kolczyki...”.
Rodzina niby się domyślała, że to tylko taki żart, ale nigdy wcześniej nie mieliśmy tak dokładnie przekopanego ogródka :)
Dodaj anonimowe wyznanie